Zainspirowana przepisem znalezionym na blogu Ilony, zrobiłam we własnej kuchni sos sriracha. To znany tajski pikantny sos z ostrych papryczek i czosnku, wstępnie podfermentowanych. Ostry jak nie wiem co! Rzadko używam ostrych, palących przypraw. J. nie bardzo lubi, gdy używam chili, a zwłaszcza chili w formie gotowych sosów. Z radością za to używa pieprzu w sporych ilościach. Ale domowy sos sriracha to zupełnie inna bajka. Mam nadzieję, że uda mi się przekonać go do jego stosowania przynajmniej od czasu do czasu.
Sos sriracha
Gdy tylko się dowiedziałam, że w celu uzyskania pikantnego, aromatycznego sosu sriracha trzeba najpierw przefermentować ostre papryczki i czosnek, w mojej głowie od razu zaświeciła się lampka. PRZEFERMENTOWAĆ! Hurra! No bo jak trzeba coś przefermentować, to ja koniecznie muszę tego spróbować! Obejrzałam jeszcze parę przepisów w Internecie i doszłam do wniosku, że receptura Ilony jest jak najbardziej w porządku. A zatem – ostatecznie postanowiłam na niej się oprzeć. Tak mniej-więcej, z własnymi poprawkami.
Ilonka wspomina, że nasz domowy sos pozbawiony jest wszelkich zagęstników i konserwantów. Jednak dzięki pektynie zawartej w skórkach i pestkach całość jest gęsta i zwięzła. Domowy sos sriracha świetnie pasuje do wszelkich burgerów, kanapek, jako dodatek do dań głównych czy zup. Ilość sosu dostosowałam do naszych niezbyt wielkich potrzeb, w razie czego możesz przecież zwiększyć proporcje. Co będzie potrzebne do jego zrobienia? Spójrz poniżej.
Domowy sos sriracha – skład
- 800 g ostrych papryczek
- 80 g czosnku (jedna niezbyt wielka główka)
- 0,5 szklanki cukru, najlepiej brązowego
- 3 bardzo płaskie łyżeczki soli (używam oczywiście kamiennej soli z Kłodawy, o czym pewnie każdy już wie)
- później, po etapie wstępnej fermentacji – 1/3 szklanki octu jabłkowego lub winnego (użyłam takiego, klik)
Sos sriracha – przygotowanie
- Papryczki umyj, osusz i odetnij zielone ogonki wraz z końcówkami gniazd nasiennych (pozostaw pestki wewnątrz papryczek) i pokrój je w kawałki, czosnek obierz z łupinek. Aha, do rozdrabniania papryczek najlepiej włóż rękawiczki i pod żadnym pozorem nie dotykaj okolic oczu. To ważne!
- Papryczki, czosnek, cukier i sól umieść w naczyniu blendera i całość przez chwilę rozdrabniaj tak, aby uzyskać posiekane kawałki, ale nie mus. Ja użyłam speedcooka, a zamiast niego może być mikser, blender, rozdrabniacz, „żyrafa”, thermomix, a nawet deska i nóż, jeśli wystarczy Ci cierpliwości. Pamiętaj, aby po rozdrobnieniu nie powstała gładka papka.
- Powstałą mieszankę przełóż do czystego pojemnika, najlepiej szklanego, lub do stalowego garnka. Nakryj folią i odstaw w spokojne miejsce o temperaturze pokojowej na przynajmniej 5-10 dni do wstępnego podfermentowania. Latem będzie ten czas krótszy, teraz, jesienią – dłuższy. Zimą nie robimy sosu sriracha, bo to nie sezon i ostre papryczki są pioruńsko drogie 🙂 W każdym razie mieszanina musi przejawiać oznaki fermentacji – bąbelki, zwiększenie objętości itp. Wówczas można podjąć następne kroki.
- Bąblującą, podfermentowaną masę przełóż ponownie do malaksera lub kielicha blendera i miksuj cierpliwie do momentu, aż uzyskasz zupełnie gładki sos, na wszelki wypadek warto przetrzeć całość przez sito.
- Gładką masę przelej do rondla, zagotuj i dodaj ocet winny lub jabłkowy. Całość gotuj jeszcze przez 20-25 minut, po upływie tego czasu możesz dodać ewentualnie więcej cukru lub soli. Trzeba spróbować, choć potem trudno oderwać się od garnka i łyżki – i ponownie zagotować. Pozostałości, które zostały na sitku, warto dokładnie wysuszyć. Można ich później używać jak klasycznych płatków chili – dzięki temu nic się nie zmarnuje!
- Gotowy, gorący sos przelej do wyparzonych słoiczków lub butelek, szczelnie zamknij i pozostaw do wystudzenia górą do dołu. Po zupełnym przestudzeniu butelki z sosem przechowuj w ciemnym i chłodnym miejscu, najlepiej w spiżarni. Nie wymagają dodatkowej pasteryzacji.
Jak używać naszego domowego pikantnego sosu
Nie muszę chyba nikomu podpowiadać, gdzie i do czego można użyć takiego ostrego, pikantnego sosu? Oczywiście – do wszelkich dań kuchni tajskiej (na przykład do wzbogacenia smaku takiego curry), a także do innych dań z kuchni azjatyckiej. Ale i do podkreślenia pikantnego akcentu w pozostałych kuchniach świata. Bo choć nie lubimy bardzo ostrych dań, choć nie gotuję bardzo pikantnych potraw, to jednak uważam, że ostry sos musi być obecny w kuchni. Trzeba przecież zachować równowagę smaków, a domowy sos jest do tego celu najlepszy. Może jeszcze ostre papryczki można kupić w niezłej cenie na targowiskach, ryneczkach i w marketach? Jeśli tak, to warto je nabyć. Wypróbowałam i zachęcam – zrób sobie własny, domowy, bez zbędnych dodatków sos sriracha. Smacznego!
Wypróbuj też inne receptury na sosy, niekoniecznie fermentowane:
Pikantna konfitura z pomarańczy i chili – seria: prezenty świąteczne
Uwielbiam. Lubię polewać zupy kremy. Na własną produkcję się jeszcze jednak nie poszłam. Wszystko jeszcze przede mną, bo ten kupny pełen jest „E”.
No właśnie, kupny ma w sobie różności. Dlatego chciałam sprawdzić, czy się da zrobić w domu. No i oczywiście – da się, jak prawie wszystko 😀
Dzięki za przepis….miłego urlopu 🙂
Bardzo proszę, korzystaj na zdrowie 🙂
Przepis świetny, tylko muszę zdobyć odpowiednie papryczki, bo zakupione w markecie chilli okazały się słabiutkie. Smakowo ok, ale ostrości malutko 😉 Dziękuję!
Tak, papryczki muszą być naprawdę ogniste!
Pytanko, zrobiłem wg przepisu i po tygodniu pojawił mi sie biały nalot plesni. Wiadomo dlaczego?
Nie mam pojecia co poszło nie tak.
A to na pewno pleśń, a nie kożuszek fermentacyjny?
Zamiast cukru, lepiej dodać miód.
Oczywiście, można cukier zastąpić miodem. Dlaczego jednak uważasz, że to jest lepsze?
Robie podobny sos tylko bez gotowania. Przez jego sklad nie trzeba sie obawiac, ze z czasem moze sie zepsuc ( czyli nie ma potrzeby gotowania/pasteryzowania ). :]
Dziękuję, w przyszłości zapewne zrobię bez zagotowywania, bo trzeba próbować różnych sposobów.
bez zagotowania nie przerwiesz fermentacji, ona siadzie bo w mieszaninie zabraknie cukru ale bedzie trwala wiec raz ze calosc bedzie zmieniala smak, a dwa ze na 100% szybciej sie popsuje bo z dostepem do tlenu fermentacja skreci w kierunku jakiego nie lubisz.
Oczywiscie tak … jesli robisz sos i zjadasz go w ciagu tygodnia problem raczej nie zdazy wystapic.
moja masa ntak jaby nie fermentowałą a sie zepsula. nie zauwazyłam babelkow fermentacyjnych , jdenak zapach jest nieprzyjemny( psujące sie warzywo 😉 , chyba ,ze taki ma byc 😉
prosze o pomoc
Moniko, czasem masa może się zepsuć – tak, jak czasem nie udają się ogórki kiszone. Może masz zbyt chłodno w domu? Zapach nie powinien być nieprzyjemny, pytanie jednak – co kto uważa za nieprzyjemne.
Niestety, bez oglądania i wąchania nie potrafię Ci pomóc. Sama musisz podjąć decyzję – czekać jeszcze, czy raczej wyrzucić.
Moje pytanie z innej beczki: skąd masz takie fajne małe buteleczki??
A kupiłam kiedyś w sklepie typu „wszystko do wina, piwa i przetworów”. Zdaje się, że to albo Biowin, albo Browin. Albo coś pokrewnego.
Zapomniałaś dodać, że co najmniej raz dziennie nastawę fermentacyjną trzeba wymieszać. Bez tego nastawa pleśnieje i śmierdzi.
O niczym nie zapomniałam. Robię dokładnie tak, jak to zostało opisane. Owszem, można przemieszać, ale istnieje pewne ryzyko – każde odkrycie nastawu wpuszcza do naczynia tlen i patogeny, które zwiększają ryzyko wystąpienia przykrych niespodzianek, np. pleśni. Ale jak czujesz się pewniej, to mieszaj. Powodzenia!
Szkodliwe grzybki mogą rozwinąć się tylko na powierzchni. Dobroczynne, które nie potrzebują dostępu atmosfery rozwijają się wewnątrz nastawy (po to dodajemy cukier aby szybko wystartowały) i mają przewagę bo nie ma tam wystarczającej ilości tlenu dla „szkodników”. Mieszając, wkręcamy rozwijający się mikrokożuch do środka gdzie nie panuje już dla niego taki dobrostan jak na powierzchni. Jeżeli mieszanie będzie odpowiednio częste i kożuch za bardzo nie urośnie, to dobroczynne grzybki w środku nie dadzą się zdominować.
To prawda, dziękuję za konstruktywny komentarz 🙂
Ten kolor jest cudowny! A smak już sobie wyobrażam… Powiem jak te laski od lansu: MUSZĘ TO MIEĆ!
Smak jest świetny, wprost nie do opisania. Konsystencja też. I owszem, musisz to mieć!